Leszek Długosz

© 2022

administracja strony - Andrzej Szełęga  

I   

 

   Jan Kochanowski  1530 – 1584

   NA DOM W CZARNOLESIE

 

 

Panie, to moja praca, a zdarzenie Twoje;

Raczyż  błogosławieństwo dać do końca swoje!

Inszy niechaj pałace marmórowe mają

I szczerym złotogłowiem ściany obijają,

Ja, Panie, niechaj mieszkam w tym gniaździe ojczystym,

A Ty mię zdrowiem opatrz i sumnieniem czystym,

Pożywieniem ućciwym, ludzką życzliwością,

Obyczajmi znośnymi, nieprzykrą starością.

Tygodnik "wSieci"

28.12.2015

   Jan Kochanowski  1530 – 1584

   NA DOM W CZARNOLESIE

 

 

Panie, to moja praca, a zdarzenie Twoje;

Raczyż  błogosławieństwo dać do końca swoje!

Inszy niechaj pałace marmórowe mają

I szczerym złotogłowiem ściany obijają,

Ja, Panie, niechaj mieszkam w tym gniaździe ojczystym,

A Ty mię zdrowiem opatrz i sumnieniem czystym,

Pożywieniem ućciwym, ludzką życzliwością,

Obyczajmi znośnymi, nieprzykrą starością.

Tygodnik "wSieci"

28.12.2015

   Jan Kochanowski  1530 – 1584

   NA DOM W CZARNOLESIE

 

 

Panie, to moja praca, a zdarzenie Twoje;

Raczyż  błogosławieństwo dać do końca swoje!

Inszy niechaj pałace marmórowe mają

I szczerym złotogłowiem ściany obijają,

Ja, Panie, niechaj mieszkam w tym gniaździe ojczystym,

A Ty mię zdrowiem opatrz i sumnieniem czystym,

Pożywieniem ućciwym, ludzką życzliwością,

Obyczajmi znośnymi, nieprzykrą starością.

Tygodnik "wSieci"

28.12.2015

   Jan Kochanowski  1530 – 1584

   NA DOM W CZARNOLESIE

 

 

Panie, to moja praca, a zdarzenie Twoje;

Raczyż  błogosławieństwo dać do końca swoje!

Inszy niechaj pałace marmórowe mają

I szczerym złotogłowiem ściany obijają,

Ja, Panie, niechaj mieszkam w tym gniaździe ojczystym,

A Ty mię zdrowiem opatrz i sumnieniem czystym,

Pożywieniem ućciwym, ludzką życzliwością,

Obyczajmi znośnymi, nieprzykrą starością.

Tygodnik "wSieci"

28.12.2015

   Jan Kochanowski  1530 – 1584

   NA DOM W CZARNOLESIE

 

 

Panie, to moja praca, a zdarzenie Twoje;

Raczyż  błogosławieństwo dać do końca swoje!

Inszy niechaj pałace marmórowe mają

I szczerym złotogłowiem ściany obijają,

Ja, Panie, niechaj mieszkam w tym gniaździe ojczystym,

A Ty mię zdrowiem opatrz i sumnieniem czystym,

Pożywieniem ućciwym, ludzką życzliwością,

Obyczajmi znośnymi, nieprzykrą starością.

   Jan Kochanowski  1530 – 1584

   NA DOM W CZARNOLESIE

 

 

Panie, to moja praca, a zdarzenie Twoje;

Raczyż  błogosławieństwo dać do końca swoje!

Inszy niechaj pałace marmórowe mają

I szczerym złotogłowiem ściany obijają,

Ja, Panie, niechaj mieszkam w tym gniaździe ojczystym,

A Ty mię zdrowiem opatrz i sumnieniem czystym,

Pożywieniem ućciwym, ludzką życzliwością,

Obyczajmi znośnymi, nieprzykrą starością.

   Jan Kochanowski  1530 – 1584

   NA DOM W CZARNOLESIE

 

 

Panie, to moja praca, a zdarzenie Twoje;

Raczyż  błogosławieństwo dać do końca swoje!

Inszy niechaj pałace marmórowe mają

I szczerym złotogłowiem ściany obijają,

Ja, Panie, niechaj mieszkam w tym gniaździe ojczystym,

A Ty mię zdrowiem opatrz i sumnieniem czystym,

Pożywieniem ućciwym, ludzką życzliwością,

Obyczajmi znośnymi, nieprzykrą starością.

   Jan Kochanowski  1530 – 1584

   NA DOM W CZARNOLESIE

 

 

Panie, to moja praca, a zdarzenie Twoje;

Raczyż  błogosławieństwo dać do końca swoje!

Inszy niechaj pałace marmórowe mają

I szczerym złotogłowiem ściany obijają,

Ja, Panie, niechaj mieszkam w tym gniaździe ojczystym,

A Ty mię zdrowiem opatrz i sumnieniem czystym,

Pożywieniem ućciwym, ludzką życzliwością,

Obyczajmi znośnymi, nieprzykrą starością.

   Jan Kochanowski  1530 – 1584

   NA DOM W CZARNOLESIE

 

 

Panie, to moja praca, a zdarzenie Twoje;

Raczyż  błogosławieństwo dać do końca swoje!

Inszy niechaj pałace marmórowe mają

I szczerym złotogłowiem ściany obijają,

Ja, Panie, niechaj mieszkam w tym gniaździe ojczystym,

A Ty mię zdrowiem opatrz i sumnieniem czystym,

Pożywieniem ućciwym, ludzką życzliwością,

Obyczajmi znośnymi, nieprzykrą starością.

   Jan Kochanowski  1530 – 1584

   NA DOM W CZARNOLESIE

 

 

Panie, to moja praca, a zdarzenie Twoje;

Raczyż  błogosławieństwo dać do końca swoje!

Inszy niechaj pałace marmórowe mają

I szczerym złotogłowiem ściany obijają,

Ja, Panie, niechaj mieszkam w tym gniaździe ojczystym,

A Ty mię zdrowiem opatrz i sumnieniem czystym,

Pożywieniem ućciwym, ludzką życzliwością,

Obyczajmi znośnymi, nieprzykrą starością.

   Jan Kochanowski  1530 – 1584

   NA DOM W CZARNOLESIE

 

 

Panie, to moja praca, a zdarzenie Twoje;

Raczyż  błogosławieństwo dać do końca swoje!

Inszy niechaj pałace marmórowe mają

I szczerym złotogłowiem ściany obijają,

Ja, Panie, niechaj mieszkam w tym gniaździe ojczystym,

A Ty mię zdrowiem opatrz i sumnieniem czystym,

Pożywieniem ućciwym, ludzką życzliwością,

Obyczajmi znośnymi, nieprzykrą starością.

   Jan Kochanowski  1530 – 1584

   NA DOM W CZARNOLESIE

 

 

Panie, to moja praca, a zdarzenie Twoje;

Raczyż  błogosławieństwo dać do końca swoje!

Inszy niechaj pałace marmórowe mają

I szczerym złotogłowiem ściany obijają,

Ja, Panie, niechaj mieszkam w tym gniaździe ojczystym,

A Ty mię zdrowiem opatrz i sumnieniem czystym,

Pożywieniem ućciwym, ludzką życzliwością,

Obyczajmi znośnymi, nieprzykrą starością.

   Jan Kochanowski  1530 – 1584

   NA DOM W CZARNOLESIE

 

 

Panie, to moja praca, a zdarzenie Twoje;

Raczyż  błogosławieństwo dać do końca swoje!

Inszy niechaj pałace marmórowe mają

I szczerym złotogłowiem ściany obijają,

Ja, Panie, niechaj mieszkam w tym gniaździe ojczystym,

A Ty mię zdrowiem opatrz i sumnieniem czystym,

Pożywieniem ućciwym, ludzką życzliwością,

Obyczajmi znośnymi, nieprzykrą starością.

Tygodnik "wSieci"

28.12.2015

Tygodnik "wSieci"

28.12.2015

 

Oficjalna strona Poety

 
 
 

I wszystkie te dni najcenniejsze ... 

 

     Spośród jakże wielkich możliwości wybrania „ jakiego  fragmentu  z Różewicza” wybrałem ten, mnie akurat bliski, drobny wierszyk. Zwyczajny, tak naturalny„ zestaw słów”,  jak ledwie  uświadomione westchnienie.

      Noszę go  w pliku pamięci mojej  jak coś  swojskiego. Jest  użyteczny jak łyk wody , po który  sięga się bezwiednie. Niepoliczoną ilość razy już mi się nawinął, ile posłuży  jeszcze? Jest czymś – tym samym,  co wydobywa się  i ze mnie. Tyle, że słowa te złożył Tadeusz Różewicz. Miałem szczęście znać Go, a nawet  czuć sie wyróżniony Jego życzliwą uwagą i pamiętaniem.  - Panie Tadeuszu...  No nie udało nam się jeszcze raz tu spotkać...  - LD

 

 

 

 

Tadeusz  Różewicz  ( 1921  - 2014 )      

 

MOJE  USTA

 

Kończy się ten dzień

Kończy się kolacją

Czyszczeniem zębów

Pocałunkiem

Ułożeniem rzeczy

 

Więc to był jeden dzień

z tych najcenniejszych dni

które nigdy nie wracają

 

Co mnie spotkało

 

Przeszedł minął

Od rana do nocy

Podobny do zeszłego

 

Dniu mój

Jedyny

Co ja zrobiłem

Co ja zrobiłem

A może tak trzeba

Wychodzić rano

Po południu wracać

Powtarzać kilka ruchów

Układać wiele rzeczy

 

Dniu mój

Brylancie najpiękniejszy na świecie

Domie złoty

Błękitny wielorybie

Łączę wyrazy szacunku

 

Tygodnik "wSieci"

05.05.2014

Dom, gniazdo Kossaków    

 

     Przechodzę tamtędy i gniew  mnie ogarnia  na widok  opuszczenia i rujnacji.   Wszędzie , tego rodzaju historyczny obiekt byłby perłą, szansą i chlubą. Żyli tam ludzie wybitni, pracowali, gromadzili , gościli wszystkich , którzy tworzyli  najcenniejszy zapis polskiej sztuki , literatury, teatru... Dzisiejszy  stan  zagłady tego miejsca, jest hańbą dla  Krakowa i dla „ zarządców- dyspozytorów” całej kultury polskiej.

 

 

Kossakówka - stan z 15.06.2014 r. (fot. Andrzej Szełęga)

Irysy w ogrodzie Kossakówki

 

- Irracjonalny pośredni status ich istnienia

Pomiędzy bytem, a urojeniem

-Miedzy modlitwą, a pragnieniem?

Kuzynostwo motyli ?

Istoty mistyczne ?

 Na modłach trwają więcej

- Czy zmysły sycą skrycie ?  

Irysy…

         Jak na portretach Witkacego

         Rozszerzone ich źrenice

 

Ułuda  z gruntu wyprowadzona w słońce

Liliowy puchar w złotopołyskach

- Na zielonej łodydze

Słodkawo duszny ekstrakt  Secesji

 

W samo południe

W zdziczałym ogrodzie Kossakówki

Dla nikogo kwitną

 

Ach Mario. Magdaleno...

Dwa trzy, westchnienia,  zwiało, sfrunęło

Już nie boli

- Dwa trzy westchnienia, i to wszystko?

 

-Mignął tors nagi na trawniku

- Błękitna chmurka spalin

Apollo z kosiarką

Mignął impresjonistycznie

Głos sygnaturki od Norbertanek

- Dzwon dla topielców w Wiśle

Jak sprzed wiekowej dali

Dał się usłyszeć historycznie

       

Za sztachetami

- Pomiędzy bytem a urojeniem

W zdziczałym ogrodzie Kossakówki

Irysy ślą spojrzenia...

- Mistyczno erotyczne

 

Tygodnik "wSieci"

02.06.2014

Z WYSOKIEJ WIEŻY  

 

     Poeta,  prozaik, tłumacz , zaangażowany zawsze po stronie  prawości. Polak, chrześcijanin, kulturowy obywatel świata, nie pretendujący  do „zaszczytów i pozycji”. We Lwowie, gdzie się urodził, w młodości  przyjaźnił się  z Herbertem. W takiej relacji pozostali do końca.  Zdążył być żołnierzem AK. Po wojnie  w Krakowie  ukończył anglistykę. Za przekonania i postawę ,  w PRL ograniczany,  wyrzucany  z pracy. Mówię , Elektorowicz i myślę – szlachetność, skromność, niezawodność. Właśnie  ukończył 90 lat.

    Z wysokiej  wieży trąbię  dziś  Leszku hejnał  na Twoją  pochwałę. Wielu jeszcze lat, i dalej takiej  formy ! Jeśli świat wciąż mało o Tobie  słyszy, to jego błąd i strata. I  jego zawstydzenie.  

 

 

 

 

Leszek Elektorowicz (1924)

Koniec roku

 

bowiem wszystko się kończy

lecz to co się kończy jest najmniej skończone

nic nie jest całe

nic pełne

nic zamknięte

dzieło człowieka nie jest skończone

słowo urywa się w połowie

nikt już nie pozna jego ciemniej treści

ręka zwisa nad białą przepaścią

w otwartej książce odwracają się karty

i struna zadrga nie wydając dźwięku

krajobraz rozwiera się w przestrzeni

i dzieło Boże nie jest skończone

staje się bezustannie

i człowiek  - na podobieństwo

bowiem wszystko się kończy lecz kończy się nieskończenie

 

Tygodnik "wSieci"

​16.06.2014  

Leszek Elektorowicz podczas spotkania w Podziemnym Salonie Artystyczno-Literacko-Muzycznym (P.S.A.L.M.) 21.10.2012 r.

(fot. Andrzej Szełęga)

Węgier nie będzie

 

    25 czerwca 2014 po raz kolejny, po głosowaniach sprzed 4 lat w sprawie katastrofy smoleńskiej – Polska została zdradzona. Teraz juz każdy normalny Polak, czujący i myślący po polsku powinien sobie wbić do głowy – nieważna jest uczciwość, przyzwoitośc i parę jeszcze cnót kardynalnych. Na sztandarach zwycięzców a PO i PSL jawnie już wypisane : kradzież, zdrada, kłamstwo.

 

    Zdawało się, że kiedy przed dwoma tygodniami, po ujawnieniu taśm podsłuchu szambo wybiło i rozlało się szeroko na kraj- ujawniając z jakimi elitami politycznymi mamy do czynienia – koniec tej ekipy jest murowany. Można się było spodziewać, że nadwiślańskie „bratanki” Madziarów ockną się ze snu i wyjdą na ulicę. Tak, jak to zrobili  masowoWęgrzy po ujawnieniu kłamstw Gyurcsany’ego. Nic z tego. Polacy to już dzisiaj nie ten sam naród, który walczył o Polskę na wszystkich  frontach II wojny, w powstaniu warszawskim, w stoczni gdańskiej 1970, w kopalni Wujek w 1981. Ćwierćwiecze tzw. wolności – czyli urabiania Polaków na papkę przez wszechwładne media wystarczyło, aby papką się stali. Krew przelana przez stoczniowców w 1970 , przez górników w 1981 Kowalskiemu nic już dziś nie mówi, nie jest dla niego ani źródłem dumy ani wielkim moralnym zobowiązaniem. Reprezentacja parlamentarna społeczeństwa jest taka sama jak społeczeństwo. Cwaniactwo i oszustwo , od czasów okupacji niemieckiej było w Polsce w cenie. W znakomitym eseju  „Gospodarka wyłączona” opisał je po wojnie profesor Kazimierz Wyka. Walka z okupantem – to było także złodziejstwo i oszustwo. To samo, mniejszej skali , jako „kombinowanie” przeniosło się w czasy PRL. Oszukałeś komunę toś gieroj A w III RP czy raczej PRL- bis – zyskało rangę składu zasad władzy, a i powszechnego prawa : nie ukradłeś? Nie zakombinowałeś? (Przypominam hasło – pierwszy milion trzeba ukraść. No i ukradli, z powodzeniem  kradną dalej) Znalazłeś się wśród wykluczonych, znaczy kiep jesteś , nieudacznik,  gnój historii. Na karkach takich jak ty , my twoja reprezentacja parlamentarna, my „twój” rząd  będziemy rządzić tobą dokąd nam się spodoba. Zwykły Polaku – wczoraj głosami twoich reprezentantów  w Sejmie napluto ci w twarz. Żyjesz na granicy nędzy, emeryturę masz w kwocie 900 zlp na miesiąc - cóż tam, „twój” minister, dziedzic sławnego nazwiska  - zje kolacyjkę za 2 tysiące zlp , w towarzystwie  prezesa Banku Narodowego, knując, jakby tu dłużej , przy pomocy machlojki utrzymać się przy żłobie. Twój minister, twojego bezpieczeństwa wewnętrznego. Strzeże głównie „swoich”, aby mogli cię skuteczniej oszukać i okraść.

 

    25 czerwca , po dwu tygodniach afery na miarę Watergate – na mównicę sejmową wszedł największy Nikodem Dyzma w polskich dziejach, Donald Tusk. Powiedział mniej więcej to samo co przy aferach hazardowej, informatycznej  itd . Polacy – stało się, ale szukajmy wroga tam, gdzie jest, nie dajmy sobie narzucić „obcego scenariusza” ( niby zagrożenie z zewnątrz, „czuj duch Ojczyzna w niebezpieczeństwie” – ojczyzna czyli my ,PO!!) Nie będę tu wnikać w to, czy istotnie za tą aferą mogą stać obce służby – sam fakt  bezradności państwa , jego służb specjalnych wobec ponad rok trwających podsłuchów – jest wystarczającym oskarżeniem tego rządu. A stopień cynizmu wystąpienia Tuska przekroczył już wszelkie skale. Donald Tusk, mistrz iluzji wykreował się przy pomocy sejmowej trybuny– na zbawcę Polski, który pojedzie do Brukseli negocjować nasze bezpieczeństwo. Wszelakie, a nade wszystko - energetyczne.  W sukurs premierowi iluzjoniście pośpieszyli karni żołnierze jego mafii. Szukając wroga   tam, gdzie ab PO condita, od powstania Platformy szukać go należy –  w znienawidzonym PiS-ie . Padały z ust Grupińskiego,  a i sojuszniczego Palikota ( tym razem w roli obrońcy ojczyzny , niby przeciw Tuskowi), zręcznego towarzysza Millera  – słowa jak kamienie nienawiści.

 

    Stało się, jak się stać miało, spektakl wyjątkowej perfidii i niebywałej hańby parlamentaryzmu  zakończyło triumfalne votum zaufania dla Iluzjonisty. Przy udziale walnym, niby reprezentantów wsi - PSL, różnych BuroKłopotków, Pawlaków , kupujących najdroższy gaz od Rosji i „refleksyjnych”Piechocińskich. Ta partia, wchodząca w koalicję   z   k a ż d  y m – to obok triumfującej majątkami postkomuny i renegatów z PO – najgorszy przetrwalnik komunizmu. Jego małego cwaniactwa i karierowiczostwa. I być może najlepszy symbol Polaków Anno 2014. Zainteresowanych  michą, kasą, serialami , mundialem. „Niech na całym świecie wojna, // bye polska wieś spokojna” – pisał już Wyspiański.   I „Polska wieś”- zasnęła, śpi spokojnie, snem bez marzeń o wolności i suwerenności.

 

    Budapesztu w Warszawie nie będzie. Krew patriotów spod Monte Cassino, bohaterów Stoczni i Wujka, „żołnierzy wyklętych”, męczenników w milczeniu bije o brzegi polskich sumień. Nad Warszawą wstaje, jak od wielu lat słońce Wielkiego iłuzjonisty.

Św. Jan Pawel II mówił – demokracja bez wartości i zasad , prędzej czy później staje się zakamuflowanym  totalitaryzmem.  To już mamy, te prorocze słowa polskiego papieża juz się spełniły.Ale „Polska wieś spokojna” ma pamięć jednodniową, pamięta tyle, ile w wczoraj w TVN „powiedzieli”. Budapesztu w Warszawie nie będzie.

 

Elzbieta Morawiec

Jaka szkoda, jaka szkoda... 

 

Leszek Długosz wraca do „Piwnicy pod Baranami”. Tej, której już dawno nie ma.

 

   Kiedy poszła fama, że słynny krakowski bard i poeta pisze książkę o „Piwnicy”, wielu sądziło, że będzie to coś w rodzaju akcji odwetowej. Przecież całkiem niedawno, bo w 2007 roku legendarny krakowski kabaret rozesłał oficjalny list, opatrzony stosownymi pieczęciami, w którym odciął się od Długosza. Powodem była jego decyzja o kandydowaniu do Senatu, o zgrozo, z list Prawa i Sprawiedliwości. A to zdecydowanie nie były piwniczne klimaty. Wielu dawnych znajomych (z Krystyną Zachwatowicz na czele) zerwało z Długoszem kontakt już wcześniej, po publikacji książki „Kolacja z konfidentem. Piwnica pod Baranami w dokumentach SB” Jolanty Drużyńskiej i Stanisława M. Jankowskiego. Bo nie podzielał oburzenia… że taka książka w ogóle powstała. I nie odpowiadała mu spontaniczna, zbiorowa abolicja udzielona także w imieniu tych, którzy nie dożyli otwarcia teczek, a niemało złego od konfidentów oraz ich mocodawców doświadczyli.

Książka jak spektakl

    Środowiskowy ostracyzm nie jest czymś przyjemnym. Zwłaszcza w takim mieście jak Kraków. Ale Leszek Długosz nie odreagował. Przeciwnie. Wzniósł się ponad, błysnął ironią, sypnął anegdotą, przywołał tamten klimat, przypomniał ludzi, którzy odeszli. Nie napisał książki rozliczeniowej, nie zdecydował się na skandalizujący wywiad rzekę (choć pewnie wielu kusiło), nie poszedł w publicystykę. Wolał dać literacki koncert. Jest w końcu śpiewającym poetą.

    To nie jest książka o „Piwnicy”, raczej książka „piwniczna”.  Nie tyle napisana, co wyreżyserowana, jak spektakl. W swojej opowieści autor nie zachowuje chronologii, portretując artystów wraca wciąż do pewnych postaci (Piotr Skrzynecki, Wiesław Dymny), to zwalnia rytm, to znów przyspiesza. Starannie buduje dramaturgię, by czasem w najciekawszym momencie urwać wątek. Anegdota miesza się z liryką, skecz puentuje tekst piosenki. Zupełnie jak w piwnicznym spektaklu. Jest też scenografia, bo pełno w książce bibelotów, zdjęć, dokumentów, rekwizytów. Można ją czytać od deski do deski, albo otwierać w dowolnym miejscu, traktować jako pewną całość, lub smakować pojedyncze detale. Jedno jest pewne. Okazuje się, że Leszek Długosz, który z „Piwnicą” pożegnał się w 1978 roku… tak naprawdę nigdy z niej nie wyszedł. To raczej „Piwnica” wyszła z roli, odcinając się od niego, w stylu zgoła niepiwnicznym. Kiedyś bowiem podobnych listów tu się nie pisało, a co najwyżej… śpiewało (jak dekrety, ustawy czy rozporządzenia). A Długosz pisze o swych adwersarzach ciepło, pamiętając raczej to, co w nich było piękne, sprawy przykre biorąc zaś w nawias. W dwóch, trzech przypadkach pojawiają się szpilki, ale zawsze wsadzone z jakimś zabawnym lub refleksyjnym  konceptem.

Rynek jak podwórko

    - Napisałem tę książkę jako świadectwo, chciałem zatrzymać „ten szczęsny czas” – mówi autor. I dodaje: - Najbardziej ujęła mnie recenzja przyjaciół mieszkających w Kanadzie. „Po przeczytaniu…chce nam się wracać do Krakowa”. Tylko czy można kupić bilet do przeszłości?” – pomyślałem wówczas.

    Kraków w 1964 roku, gdy do zespołu „Piwnicy” dołączył 23 letni polonista, poeta i aktor był miejscem szczególnej kondensacji tego, co w polskiej kulturze ważne i wyjątkowe. Na niewielkiej przestrzeni rodził się jazz (Warska, Kurylewicz), wielkie spektakle dawał Stary Teatr, pod bokiem, w Krzysztoforach kontestował Tadeusz Kantor, wspaniałe książki powstawały w Domu Literata na Krupniczej, stukały maszyny do pisania w „Przekroju” Mariana Eilego  i „Tygodniku Powszechnym” Jerzego Turowicza. „Piwnica” była nie tyle kabaretem, co artystycznym tyglem, w którym te różne aktywności się mieszały.  Stanowiła dla jej bywalców coś w rodzaju dodatkowych nieformalnych studiów. Nigdzie poza Piwnicą nie zaliczyliby tak oryginalnego kierunku i nie znaleźli takich wykładowców.

    W dodatku wszyscy piwniczni twórcy zasiedlali w mniej lub bardziej formalny sposób okoliczne kamienice. – Rynek był jak nasze podwórko – śmieje się Długosz. Wszędzie było blisko, ludzie spędzali ze sobą mnóstwo czasu, żyli jakby w innym świecie, w „szarej piwnicznej strefie” - Mieliśmy tu i zabawę , ale i jakiś schron, który pozwalał nam w okropnych czasach żyć w pewnej enklawie – wspomina. I przywołuje w książce atmosferę tamtego Krakowa, otwierając szufladę pełną cudownie odnalezionych zdjęć z przed lat autorstwa Andrzeja Kobosa. To wokół nich snuje swą opowieść.

Ironia zamiast szyderstwa

    Rozgrywa się ona na trzech poziomach. Pierwszy, dokumentacyjny, pokazuje „Piwnicę” w jej najlepszym okresie, czyli w latach 60. Długosz portretuje najważniejszych artystów, przywołuje fakty, kolejne programy kabaretu. Drugi, to liryczny, bardzo osobisty komentarz, próba oddania tego co wymyka się opisowi, przywołania nastroju, emocji, tamtych uniesień. Na trzecim poziomie (a wszystkie są nierozerwalnie ze sobą splecione) autor dokonuje kulturowej i socjologicznej analizy fenomenu, jaki stanowiło środowisko skupione wokół Piotra Skrzyneckiego.

    Dla wielu czytelników to już prehistoria, krakowska bohema sprzed pół wieku może wydawać się dziwnie podobna do tej sprzed stu lat. Bo też i był to chyba ostatni taki czas, gdy żyło się sztuką, a nie ze sztuki. Widzowie oglądali spektakl zaczynający się zwykle niewiele przed północą, ale i przed nim, i po nim, działy się rzeczy wcale nie mniej ciekawe. Znakomite piosenki, niepowtarzalna muzyka, wyrafinowane poczucie humoru rodziły się w trakcie niekończących się posiad, spacerów, dysput. Ich efektem był jedyny w swoim rodzaju „piwniczny styl”.

    Długosz pokazuje, jak bardzo był on zanurzony w literaturze i poezji. Czym tamta subtelna ironia odróżniała się od dzisiejszego szyderstwa. Jak można było posługiwać się artystyczną prowokacją nie rezygnując z patosu i pielęgnowania sacrum.

Artystyczne złoto i tobak  

    Wszystko przemija, nawet najdłuższa żmija. Przeminęły i tamte klimaty. Można je jedynie przywoływać nucąc najsłynniejszy chyba utwór Leszka Długosza do pięknego tekstu Stanisława Balińskiego: „Jaka szkoda, jaka szkoda, jaka szkoda/ Że dni nasze, dni wiosenne nawet we śnie/ Przepłynęły beznamiętnie/ Bezszelestnie jak ta woda/ Jaka szkoda, jaka szkoda, jaka szkoda”.  Dlaczego dziś już tak się w kabaretach nie śpiewa? Może dlatego, że są one (zawsze były) lustrzanym odbiciem aktualnie dominującego modelu kultury.

    Zdaniem Długosza dziś kultura daje się używać głownie w celach propagandowych lub dekoracyjnych. „Już nie służy dociekaniu prawdy, ukazaniu kondycji człowieka, grozy i szczęścia bytu, tylko służy dekoracji. Artyści zamienili się w dostawców, którzy taką papkę, dekor, stworzą i podadzą. Dziennikarze to opiszą, media elektroniczne powtórzą, uwznioślą i tworzy się obieg kulturowy, który w gruncie rzeczy jest picem. Nową elitę kształtuje się więc przy użyciu szalbierzy, którzy biorą pieniądze, produkując artystyczny tombak” – mówi poeta w rozmowie stanowiącej cześć książki Andrzeja Nowaka „Intelektualna historia III RP”.

    „Szczęsny czas” skończył się w Krakowie zdaniem Leszka Długosza wraz z tragiczną śmiercią Wiesława Dymnego – obok Ewy Demarczyk niewątpliwie najbardziej znaczącej postaci „Piwnicy pod Baranami”. Wtedy wyczerpała się i wypaliła moc kabaretu. „Piwnica” odzyskała ją, paradoksalnie, w stanie wojennym, ale to już temat na zupełnie inną książkę, innego autora.

Przy słusznej chorągwi

 

    A co potem robił sam Długosz? Zagrał w kilku filmach. Najcieplej wspomina „Trzecią część nocy Żuławskiego”. Lech Majewski proponował mu główną rolę w swoim „Rycerzu”. Odmówił. – Uciekłem od kina, to nie dla mnie. Wolę mieć pełną kontrolę nad tym co robię, preferuję samodzielność – mówi. Jest więc trochę tylko aktorem, bardziej muzykiem, pianistą, poetą, pisze felietony, prowadził autorski program w radiu. Co z tych wszystkich aktywności najbardziej go pochłania? – Tak naprawdę jestem sobą nad kartką papieru, lubię ten przekaz, który jest najbardziej intymny.

Dużo podróżuje i koncertuje za granicą. Odejście z „Piwnicy” formalnie dokonało się właśnie ze względu na francuskie stypendium artystyczne. Potem była Grecja, Kanada, USA. Żartuje, że tam, za oceanem jest dużo lepiej pamiętany niż na własnych śmieciach.

    Nie żałuje swoich deklaracji politycznych. Nie jest też rozczarowany faktem, że nie dostał się do Senatu. Brakło mu zresztą bardzo niewielu głosów. – Ale dzięki temu pewnie dziś jeszcze żyję – mówi. Jest bowiem przekonany, że gdyby wtedy wszedł w „twardą politykę”, na pewno nie przepuściłby okazji by znaleźć się na pokładzie samolotu lecącego do Smoleńska, 10.04.2010 roku.

    Czuje się twórcą osobnym, ale nie samotnym, mimo salonowego ostracyzmu. –Najważniejsze kryterium? Być w porządku z samym sobą. Czuję się we właściwym miejscu, bo jest dosyć zacnych ludzi sygnalizujących, że jesteśmy w podobnej przestrzeni.  Mam przeświadczenie, że stoimy przy słusznej chorągwi – uśmiecha się i dopija filiżankę ulubionej herbaty.

 

Piotr Legutko

Gość Niedzielny 26.01.2014